Podczas moich podróży spotykam konie, które na zawsze zapadają mi w pamięć, ludzi, z którymi rozumiem się bez słów i miejsca, w których zakochuję się od pierwszego wejrzenia. Jednym z nich jest Coudelaria Santa Margarida. Pierwszy raz trafiłam tutaj 4 lata temu. Już wtedy zauroczyły mnie bezkresne łąki, rozłożyste dęby korkowe, pod którymi konie szukają cienia w upalne dni, biało czerwone budynki jak z bajki i wszechogarniający spokój. Niestety pogoda nie była wtedy dla mnie zbyt łaskawa, dlatego wiedziałam, że kiedyś będę chciała tu powrócić.

Planując wiosenny wyjazd do Portugalii wpisałam Santa Margaridę na listę, a nieprzewidziane okoliczności sprawiły, że zamiast planowanych 2 dni, spędziłam w tym miejscu prawie tydzień. I chyba nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Gdy wjechałam na bitą drogę prowadzącą do gospodarstwa Monte de Sernadinha, zamiast uważać na pojawiające się dziury, rozglądałam się wokół w niemym zachwycie. Być może za sprawą wyjątkowo deszczowej wiosny, może dlatego że tym razem przyjechałam nieco później, a może z jakichś innych, nieznanych mi powodów, w tym roku łąki zakwitły z takim rozmachem, że przypominały płótna impresjonistów. Monet z pewnością byłby zachwycony. Od jakiegoś czasu marzę o sesji zdjęciowej w polu lawendy, tutaj znalazłam lawendowe łąki, bez lawendy. Wszędzie dominował fiolet, gdzieniegdzie, jakby dla urozmaicenia, przełamywany bielą i żółcią. W świetle wschodzącego lub zachodzącego słońca gra kolorów przyprawiała o zawrót głowy.


Oczywiście moje szczęście byłoby niepełne, gdyby w tym bajkowym pejzażu zabrakło koni. A konie są tu naprawdę zjawiskowe. Santa Margarida jest jedną z najbardziej renomowanych portugalskich hodowli koni lusitano – wielokrotnie zdobywała tytuł najlepszego hodowcy, zarówno na krajowych, jak i zagranicznych konkursach dla koni tej rasy. Stąd pochodzą m.in. dwa wybitne ogiery Spartakus i Campeador. Co rano stawałam więc przed dylematem, do którego z czterech stad, udać się najpierw, do klaczy ze źrebakami (a jeśli tak to do której z dwóch grup), do ogierków czy do klaczek. Wybór był trudny, na szczęście nie sposób było podjąć złą decyzję. To jedna z tych rzadkich sytuacji, gdy każdy wybór jest dobry.


Poza wspaniałymi końmi i zapierającymi dech w piersiach widokami, nie sposób nie wspomnieć również o ujmujących gospodarzach Piedade i Luis Pidwell, którzy są prawdziwymi pasjonatami i kopalnią wiedzy o koniach w ogóle, a koniach Lusitano w szczególności, a także o drobnych przyjemnościach, jak zaglądające przez okno cytrynowe drzewko, obsypane dojrzałymi owocami, pełne kolorowych kwiatów klomby wśród zabudowań i unoszący się w powietrzu, nieporównywalny z żadnym innym, słodki zapach gorącego lata (choć wg kalendarza, to ciągle jeszcze wiosna).



Mimo iż z Sernadinha wyjeżdżałam z całym dyskiem bajkowych zdjęć, nadal towarzyszyło mi uczucie niedosytu. Liczę, na to że uda mi się je zaspokoić w przyszłym roku….
Podziel się tym projektem