Tegoroczna wyprawa do Andaluzji nie pozostawiła po sobie najlepszych wspomnień. Przejmujące zimno, nieustający deszcz, walka o każdy promyk słońca – to nie są rzeczy, o których marzę wyruszając wiosną do Hiszpanii. Na pocieszenie można tylko przytoczyć najczęściej powtarzane w tym roku przez Hiszpanów zdanie: “eso no suele pasar” (“to się nie zdarza”). Co oznacza, że najprawdopodobniej, w przyszłym roku będę miała więcej szczęścia…
Dobrą stroną tej humorzastej aury były niezwykle malownicze chmury, których w normalną, słoneczną pogodę nie miałabym szansy sfotografować. Tymczasem dodały one niezwykłego dramatyzmu sesji flamenco w jednym z moich ulubionych miejsc – Yeguada la Yedra oraz zachodowi w Yeguada El Romerito.
Za to szczęśliwie pogoda dopisała w Carmonie, gdzie wprawdzie nie zdążyliśmy zrobić zdjęć na pobliskim polu maków (może uda się za rok – Juan Carlos liczę na to!), ale biorąc pod uwagę jak zjawiskowo zaprezentowały się siwe ogiery z Yeguada Algaida w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, trudno narzekać.
Później było już niestety coraz gorzej i w dodatku z przygodami. Po wieczornej sesji w damskim siodle w El Corredor Verde, zachwycającym przestrzenią i łanami margerytek, pogoda zepsuła się na dobre. Ranek wstał już pochmurny, a szukając koni wpadłyśmy z Chari terenówką w dziurę, co ostatecznie pogrzebało szanse na jakiekolwiek zdjęcia. Trzeba było zająć się wyciąganiem samochodu.
Kolejnym przystankiem na trasie była hodowla malowniczo położona wśród wzgórz Pozoblanco. Stąd zachowałam głównie wspomnienia jednostajnie szumiącego deszczu i trzaskającego w kominku ognia oraz oszałamiającego zapachu ziół, gdy w przerwie między jedną a drugą ulewą właściciel zabrał mnie na przejażdżkę po górskich pastwiskach.
“Musisz to mieć!” nawet wiosną w hiszpańskich górach:
Do moich przyjaciół w Torrecampo jechałam pełna wielkich nadziei. W pamięci miałam czerwone od maków łąki, które widziałam na zdjęciach. W zeszłym roku przyjechałam za późno, maki już przekwitły, miałam nadzieję, że tym razem nam się uda. Pastwiska rzeczywiście okazały się być bajecznie kolorowe, natomiast pogoda zawiodła na całego. Pierwszego dnia próbowałam jeszcze na przekór chmurom i zimnym porywom wiatru, fotografować klacze i źrebaki, drugiego nie dało się już nawet wyjść z domu. Gdy pod wieczór wreszcie przestało padać i postanowiliśmy zrobić szybką sesję flamenco, modelki musiały wystąpić na niej w kaloszach. Całe szczęście, że trawy i kwiaty na łące były wysokie… Z pewnością też nie zapomnę najzimniejszego grilla, jakiego kiedykolwiek przeżyłam. Mimo założenia na siebie wszystkich ciepłych rzeczy, jakie zabrałam ze sobą z Polski i gorących hiszpańskich rytmów, które nam towarzyszyły, nie udało mi się rozgrzać.
Niestety na kolejne dwa dni, prognozy nie były nawet odrobinę bardziej optymistyczne. Zmuszona więc byłam odwołać kolejne sesje, a czas, jaki pozostał mi do końca pobytu, spędziłam zwiedzając w strugach deszczu Malagę (dziękuję Nico za gościnę!).
Podziel się tym projektem