„Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma morzami, w dalekiej, egzotycznej krainie, żyły sobie niezwykłe konie. Konie o uszach finezyjnie wygiętych w dwa półksiężyce. Konie zrodzone z łez boga Sziwy, których dosiadać mogli jedynie członkowie rodzin radżpuckich. O ich odwadze w boju i przywiązaniu do jeźdźca krążyły legendy….” Tak mogłaby się zaczynać jedna z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. Zupełnie niespodziewane, dzięki zaproszeniu od Mandawa Safaris na sesję zdjęciową, baśń ta stała się rzeczywistością, w której dzięki uprzejmości gospodarzy mogłam uczestniczyć. W lutym zazwyczaj wyruszam w góry w poszukiwaniu śniegu, w tym roku spakowałam koszulki z krótkim rękawem i wsiadłam w samolot do Indii.
Nie ukrywam, że wyprawie do kraju o tak odmiennej niż europejska kulturze, towarzyszyła nie tylko ogromna radość i ekscytacja, spowodowana zbliżającym się spotkaniem z legendarnymi Marwari, ale również lekki niepokój. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Jak zawsze, gdy wyjeżdżam za granicę i znajduję się wśród hodowców i ludzi kochających konie, wystarczył jeden dzień, abym w Indiach poczuła się jak w domu.
Mandawa, leżąca w regionie Shekhawati, w północno-wschodniej części Radżastanu, jest wymarzonym miejscem do fotografowania. Górujący nad miasteczkiem zamek zbudowany w 1755 r., przez Thakur Nawal Singh Ji Bahadur of Nawalgarh, obecnie przekształcony w hotel, oszałamia bogactwem form i kolorów, niezliczoną ilością urokliwych zaułków, finezyjnie zdobionych łuków drzwiowych, wielobarwnych fresków. Jeśli w dodatku ma się do dyspozycji, dziedziczone przez maharadżów z dziada pradziada, zabytkowe końskie rzędy, w samym tylko zamku można fotografować bez końca. Niemniej atrakcyjny świat kolorowych havelis rozciąga się tuż za jego bramą. Marwari pozujące w tych opuszczonych, a mimo to nadal olśniewających niezniszczalnym pięknem rezydencjach arystokracji radżpuckiej, przypominają żywe dzieła sztuki, a ich niezwykłe uszy perfekcyjnie wypisują się w łuki tutejszej architektury.
To jednak zaledwie część atrakcyjnych lokalizacji, jakie można wykorzystać podczas sesji. W pobliżu stajni znajduje się bowiem mała oaza z oczkiem wodnym i palmami, piaszczyste wydmy oraz, nie mniej egzotyczny, pustynny krajobraz wokół. Różnorodność pejzażu i tła do fotografowania, doprawdy może przyprawić o zawrót głowy.
Marwari są jednak nie tylko niezwykle wdzięcznymi modelami, lecz również, a może przede wszystkim wspaniałymi wierzchowcami. Miałam okazję przekonać się o tym już pierwszego dnia po przylocie, na trasie jednodniowego rajdu. Pewne, szybkie, niezawodne, o niezwykle wygodnych chodach i żelaznych ścięgnach – to prawdziwe dzieci pustyni, o czym zresztą najlepiej świadczy nazwa rasy. Słowo Marwar pochodzi bowiem od sanskryckiego „Maruwat” i oznacza pustynny teren. Ta krótka wyprawa pozwoliła mi odpocząć po dwudniowej podróży, a jednocześnie choć trochę „posmakować” prawdziwych Indii, niewiele mających wspólnego z cukierkowymi zdjęciami z przewodników
Trasa rajdu prowadziła przez tereny o surowym, pustynnym krajobrazie oraz wioski , w których nasza mała grupa 4 jeźdźców, niezmiennie budziła życzliwe zainteresowanie. Zarówno dzieci, jak i dorośli, wylegali przed domy, uśmiechali się i machali do nas wykrzykując: Hi! How are you? Nawet kozy wskakiwały na pagórek, by się nam lepiej przyjrzeć. W południe, gdy upał uniemożliwił dalszą jazdę, zatrzymaliśmy się na biwaku. Ale jakim! Terenowe auto dowiozło na miejsce stół, krzesła, lunch, a nawet łóżka polowe z prześcieradłami! Gdy po posiłku zakończonym deserem piłam herbatę w filiżance w głowie rozbrzmiewały mi słowa piosenki Stinga – “Tea in the Sahara”.
Jeśli fotografowanie koni uzależnia, to fotografowanie koni w Indiach uzależnia po stokroć. Indie wręcz bombardują kolorami, kształtami, zapachami. Marwari to naprawdę konie niezwykłe i spotkanie z nimi na długo pozostaje w pamięci. Podobnie jak serdeczność i gościnność zawsze uśmiechniętych i chętnych do pomocy Hindusów, z którymi nie tylko dobrze się pracuje, ale również miło spędza czas na rozmowie i żartach. Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił, a czas pożegnania nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Jednak kawałek mego serca pozostał w Indiach i z pewnością jeszcze powrócę do pięknej krainy koni Marwari.
Podziel się tym projektem