Edyta Trojańska-Koch podczas sesji zdjęciowej hucułów zimą w Bieszczadach

Zimowa sesja w Bieszczadach

Edyta Aktualności, Sesje Skomentuj

W tym roku zima nas nie rozpieszczała. Długo wyczekiwany śnieg, gdy już spadł, natychmiast topniał w oczach. W lutym powoli zaczęłam tracić nadzieję na nadejście zimy. Dlatego, gdy znajomi powiedzieli, że w Bieszczadach sypnęło, postanowiłam spróbować szczęścia. To był strzał w dziesiątkę! Podczas tygodniowego pobytu, brodząc w śniegu po kolana (cóż za radość!), fotografowałam konie zarówno we mgle i w zawiei, jak i w pięknym słońcu, na tle oszronionych połonin.
Na początek, po długiej przerwie, z radością odwiedziłam haflingery w Konieczkowej. Pogórze Rzeszowskie powitało mnie mgłą, wilgocią i sypiącym śniegiem. Z rozrzewnieniem wspominałam sesję sprzed kilku lat – słoneczną, z mrozem, śniegiem i szadziami. Niemniej jednak i tym razem, mimo trudnych warunków, nie wyjechałam z pustymi rękami.
Pomimo niezbyt sprzyjającej pogody, niezwykle owocna okazała się wizyta w gospodarstwie agroturystycznym w Osławicy. Dzięki poświęceniu Eweliny i Artura, prowadzających konie tam i z powrotem w głębokim śniegu, udało mi się uchwycić wspaniałe widoki i surowe oblicze bieszczadzkiej zimy. Tym razem nie doczekaliśmy się słońca, nie tracę jednak nadziei, że następnym razem nam się uda.

Poprzednia sesja w Starym Łupkowie głęboko zapadła mi w pamięć, głównie za sprawą siarczystego mrozu (-25 stopni), który sprawił, że hodowane tu w systemie bezstajennym hucuły przypominały polarników podczas wyprawy na biegun północny. Tym razem warunki nie były tak ekstremalne, gdyż temperatura w ciągu dnia oscylowała w okolicy zera. Jednak i ta sesja obfitowała w niezapomniane momenty. Jak choćby ten, gdy rozpędzone stado hucułów postanowiło nie omijać fotografa, który nierozważnie stanął na ich drodze, i mało brakowało, by przegalopowało po moich plecach. Nawet Andrzejowi, który z końskiego grzbietu uwiecznił na fotografiach tę huculską szarżę, zaparło dech w piersiach. Na szczęście były również zabawne momenty, gdy całe stado galopowało z jednego końca pastwiska na drugi, a srokaty wałach, imieniem, nomen omen, Nieborak, stał samotnie pośrodku, z nieco zagubioną miną, wodząc za pozostałymi końmi zdumionym wzrokiem, jakby zastanawiał się o co to całe zamieszanie. Albo gdy zmęczone bieganiem konie, równocześnie jak na komendę zaczęły tarzać się w śniegu, a ja zdezorientowana stanęłam, nie wiedząc, w którą stronę kierować obiektyw. Do zdjęć pozowały również dwa niezwykłe psy: berneński pies pasterski Aire i springer spaniel Szot, oba należące do stowarzyszenia STORAT. Najpierw, wieczorem, przy pysznych domowych pączkach z konfiturą z róży (w końcu mieliśmy Tłusty Czwartek), wysłuchałam opowieści o tym jak wygląda szkolenie psów ratowników, a następnego dnia rano, mogłam przekonać się na własne oczy jak wspaniale pracują – Aire w mgnieniu oka znalazła zakopaną pod śniegiem w celach ćwiczeniowych Basię , właścicielkę Szota.

Kolejnym i ostatnim etapem podróży były leżące w samym sercu Bieszczadów, u podnóża połonin, Strzebowiska – miejsce z zapierającymi dech w piersi widokami, rodem z Dzikiego Zachodu. Z powodzeniem można by tu było zorganizować sesję zdjęciową dla reklamy Malboro. Pierwsza próba, podczas której Krzysztof, dosiadający klaczy przewodniczki stada, spróbował doprowadzić grupkę młodzieży na punkt widokowy, zakończyła się połowicznym sukcesem, bowiem druga doświadczona klacz, również puszczona luzem, szybko uznała, że widoki, widokami, jednak nie ma to jak w domu i ruszyła w drogę powrotną do stajni, a za nią oczywiście reszta stadka. Na szczęście, gdy prowodyrka zamieszania została wzięta na luzaka, wszystko przebiegało już bez zakłóceń. Zarówno popołudnie, jak i wspaniały słoneczny poranek, z mgłą i szadziami, zostały wykorzystane w 100 procentach.
To był niezwykle intensywny i bogaty w emocje tydzień, a rezultaty już wkrótce będziecie mogli obejrzeć na stronie. Zapraszam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *